Hasto
odwrócił się. Pod jego koszulkę wdzierał się ciepły oddech
kobiety. Ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Lithia podniosła
wzrok i utkwiła go w błękitnym oceanie oczu mężczyzny. Subtelnie
rozchyliła usta. Hasto patrzył na nią mrużąc oczy. Uważnie
obserwował jej ciało. Wiatr wlatujący przez otwarte okno poruszał
kasztanową toń jej włosów. Piersi falowały z każdym oddechem.
Ramiona, ledwo dostrzegalnie, drżały. Jej głęboko zielone oczy
utkwione były w jego oczach. Hasto wziął głęboki wdech. Do jego
nozdrzy wtargnął zapach malinowo-kwiatowych perfum. Mężczyzna
bardzo delikatnie dotknął ramienia kobiety. Powoli zsunął rękę
i zatrzymał się na jej talii. Przyciągnął Lithię do siebie.
Drugą ręką ostrożnie dotknął jej karku. Zbliżył się i
delikatnie pocałował ją w szyję. Przez chwilę trwał tak,
przyciskając wargi do jej skóry, po czym lekko obrócił głowę i
i zatopił twarz w jej miękkich włosach. Owionął go słodki
zapach malin. Jego ręce błądziły po jej ciele. Z wolna muskały
jej aksamitną skórę, jak delikatne skrzydła motyla. Wędrowały
po plecach, talii, brzuchu...
Z
jej ust wyrwał się cichy jęk. Oderwała się od mężczyzny i
podeszła do łóżka. Usiadła i spojrzała na niego zadziornie.
Delikatnie przygryzła dolną wargę. Hasto przyjrzał się jej
dokładnie Długie włosy okalały twarz i ramiona, gęstą kaskadą
spływały na miękki, tkany koc. Oczy błyszczały niebezpiecznie.
Było w nich coś tajemniczego, intrygującego. Jej spojrzenie
przyciągało go jak magnes. Powoli podszedł i, kładąc ją na
łóżku, oparł się na rękach tuż nad nią. Patrząc jej w oczy
złożył na jej ustach krótki pocałunek. Powoli podsunął jej
tunikę do góry i chwycił jej pierś.
Chaotyczną
melodię ich westchnień przerwało głośne pukanie do drzwi. Hasto
przelotnie musnął wargami jej usta i szybko podszedł do
znajdującej się przy nogach łóżka torby. Ona, ledwo dotykając
stopami podłogę, podbiegła do toaletki i kiedy rozległo się
walenie w drzwi, już trzymała w ręce drewniany grzebień.
-
Proszę! - warknął Hasto zawzięcie grzebiąc w torbie. Kątem oka
odnalazł leżący na łóżku sztylet.
Do
pomieszczenia wpadło dwóch rosłych strażników. Obydwaj byli co
najmniej głowę wyżsi od Hasto. Ręce trzymali na rękojeściach
mieczów. Ten, który otworzył drzwi wszedł pierwszy do środka i
rozejrzał się czujnie. Jego spojrzenie przez chwilę spoczęło na
Lithii czeszącej włosy, po czym wwierciło się w twarz Hasto.
-
Jestem Toro, a to Kasam. Funkcjonariusze straży miejskiej miasta
Rasse. Czy pan Hasto Liberta? – głos mężczyzny był spokojny,
donośny i nieco zachrypnięty. Hasto miał wrażenie, że przez
chwilę wibrował w powietrzu.
-
Tak.
-
Wczoraj aresztowaliśmy osobnika imieniem Travis. Nie stać go na
wpłacenie kaucji. Od kiedy dowiedział się, ze jest pan w okolicy
domaga się widzenia z panem, twierdząc, że jest pan jego
przyjacielem i uiści opłatę za niego.
-
Co ten idiota znów zrobił?
-
Niestety nie wolno mi udzielać takich informacji. Ale jeżeli to
pytanie świadczy o tym, że go pan zna, pójdzie pan z nami.
Hasto wstał i spojrzał na Lithię. Wyjaśnił, że pójdzie i
rozezna się w sytuacji, ona w tym czasie zaczeka i nigdzie się nie
ruszy. Kobieta spojrzała na niego z niedowierzaniem i prychnęła.
Chwyciła wiszącą na stojaku pelerynę, owinęła się nią i
stanęła obok Hasto, patrząc mu wyzywająco w oczy. Ten tylko
pokręcił głową i w czwórkę wyszli na zalaną słonecznymi
promieniami ulicę. Hasto ruszył w stronę stajni. Gdy wrócił,
strażnicy już czekali siedząc na swych wierzchowcach. Lithia
chwyciła Hasto za ramię i zwinnie wskoczyła na konia tuż za
mężczyzną. Objęła go mocno i galopem ruszyli w stronę miasta. W
milczeniu pokonali większość drogi, podziwiając roztaczające się
widoki. Tuż za wioską drogę otaczały skały wapienne, na których
mech stworzył zielone mozaiki. Wiatr tańczył w liściach
okolicznych sadów i przydrożnych topoli, delikatnie muskając pióra
siedzących na nich ptaków. Słońce mieniło się w śnieżnobiałych
kwiatach akacji.
-
Kim jest Travis? – głos Lithii wyrwał mężczyznę z zamyślenia.
-
Stary przyjaciel. Awanturnik, kobieciarz i kretyn jakich mało. Od
zawsze miał dar do wpadania w tarapaty. Ciekaw jestem co tym razem
nabroił.
Lithia
otwierała już usta, by zadać kolejne pytanie, jednak zanim zdążyła
to zrobić zatrzymali się przed okazałym budynkiem. Ceglana budowla
górowała nad innymi konstrukcjami. Hasto i jego towarzyszka weszli
do środka, prowadzeni przez dwóch strażników. Wewnątrz panował
przejmujący chłód.
-
Tutaj proszę – strażnik otworzył przed nimi drzwi i wpuścił
ich do pomieszczenia, w którym najwyraźniej przetrzymywano
tymczasowych więźniów. Na jednej z podwieszanych, drewnianych
ławek siedział samotny mężczyzna. Na dźwięk otwieranych drzwi
podniósł się i natychmiast rozpromienił.
- Hasto! Wiedziałem, że przyjdziesz – uśmiechnął się i
uściskał przyjaciela.
Stojąca
obok Lithia przyjrzała mu się uważnie. Pasma bujnych blond włosów
sięgały ramion, okalały twarz o wyraźnych, ostrych rysach, lekko
przysłaniały elektryzująco niebieskie oczy. Travis był nieco
niższy od Hasto, ale równie dobrze zbudowany. Lniana koszulka
opinała umięśniony tors, a kiedy mężczyzna wziął głęboki
wdech, Lithia miała wrażenie, że ubranie zaraz nie wytrzyma i
trzaśnie, nic takiego jednak się nie stało. Jeszcze raz zmierzyła
blondyna spojrzeniem. Był cholernie przystojny, jednak wcale nie
budził jej zaufania.
-
Co znowu narozrabiałeś? – zapytał Hasto i utkwił czujny wzrok w
oczach przyjaciela, na co Travis zareagował szerokim, zawadiackim
uśmiechem.
-
Nie zapłaciłem pewnej sympatycznej niewieście za skorzystanie z
jej usług.
Przeczytałam wszystkie rozdziały. CUDO!!!!! Naprawdę genialnie piszesz. Tylko krótko:) Zapraszam do siebie na podobne opko:
OdpowiedzUsuńlustereczkopowiedzprzecie.blox.pl
Jest dobrze, kumpel i niepoprawny podrywacz w jednym :D
OdpowiedzUsuń