sobota, 12 lipca 2014

Rozdział XXXIV

      Trakt prowadzący do siedziby Laedere okazał się nędzną pozostałością drogi, którą zapamiętała Lithia. Ciężkie wozy wyrobiły głębokie koleiny, a ostatnie nawałnice wypłukały kamienie, którymi wyrównane były pokaźne doły w nawierzchni. Niegdyś utwardzona ziemia teraz była rozmiękłą mieszaniną błota i gliny.
      Kiedy wyszli ze splugawionego lasu, powitała ich wysoka trawa, która gładzona przez chłodne podmuchy wiatru, lśniła w ostatnich promieniach letniego słońca,
      Szli wolno po bokach drogi. Gęsta zieloność dawała jako-takie oparcie ich stopom, ale buty i tak z głośnymi plaśnięciami odklejały się od błotnistego podłoża. Po chwili spomiędzy poruszonych ździebeł wyleciała spora ćma. Lithia krzyknęła i odskoczyła od owada, wpadając w błoto.
      - Boisz się ciem? - W głosie Travisa pobrzmiewało wyraźne rozbawienie.
      - Po prostu ich nie lubię – warknęła w odpowiedzi. - Są obrzydliwe.
      - A motyle? - Zapytał i, jakby na zawołanie, na jego wyciągniętym palcu przysiadł motyl. Słoneczne promienie igrały na jego fioletowo-złotych skrzydełkach.
      Lithia patrzyła na niego przez chwilę, po czym odpowiedziała:
      - Też są obrzydliwe.
      Travis roześmiał się, a barwny owad odleciał spłoszony. Przez chwilę szli w milczeniu. Mężczyzna co chwila spoglądał na Lithię z rozbawieniem.
      - Wiesz, kiedy cię poznałem wydałaś mi się być nieprzyjemna. Ładna, ale zimna i trochę zbyt uparta. Ale okazuje się, że jesteś o wiele zabawniejsza niż sądziłem.
      - Nieco zyskuję przy bliższym poznaniu. Z resztą, podobnie jak ty.
      - Spójrz. - Travis wskazał coś, co poruszało się w gęstwinie, w której niknął trakt.
    Spomiędzy drew wyjechało kilkudziesięciu uzbrojonych konnych. Słoneczne refleksy pobłyskiwały w ich srebrnych pancerzach, a śnieżnobiałe, przymocowane grubymi rzemieniami, skrzydła łopotały, poruszane pędem powietrza. Lithii zaparło dech w piersi. Laedere nigdy nie angażowało się w żadne działania militarne, więc nie miała szansy widzieć rynsztunku wojowników klanu, a trzeba przyznać, robił wrażenie.
      Travis pociągnął ją gwałtownie za rękaw i obydwoje upadli. Gęsta trawa przysłoniła ich ciała, kiedy konni przemknęli obok z głośnym stukotem podków i furkotem piór.
     - Jeśli chcesz popełnić samobójstwo, stratowanie przez konie nie jest najlepszym pomysłem.
      Travis spojrzał prosto w oczy Lithii. Kobieta leżała na nim, unosząc lekko tułów. Uśmiechnęła się nieznacznie i przygryzła wargę, wpatrując się w niebieskie tęczówki mężczyzny.
       - Dzięki – mruknęła, próbując się podnieść.
       Travis położył dłonie na jej biodrach i z powrotem złączył ich ciała. Palcami jednej ręki delikatnie połaskotał jej kark, po czym wplątał je w jej kasztanowe włosy i przyciągnął ją do siebie. Pocałował czubek jej nosa i oparł swoje czoło o jej. Kilka pasm jej włosów spłynęło na jego twarz.
      Poczuła, jak się uśmiechnął. Odchyliła nieco głowę i przyjrzała mu się. Dopiero teraz spostrzegła, jak urocze zmarszczki tworzą się wokół jego oczu, kiedy się cieszy. Pocałowała go. Najpierw delikatnie, ledwo musnęła jego wargi swoimi, potem nieco namiętniej, aż w końcu wpiła się w jego usta, jakby chcąc na zawsze odcisnąć na nich swój ślad.
      Donośne szczekanie przerwało ich pocałunek. Zerwali się gwałtownie i pomknęli w stronę splugawionego lasu, jednak Łapacze byli szybsi. Z gęstej trawy wyskoczyła sfora wielkich, brązowo-czarnych psów. Ich wyszczerzone kły przyprawiły zarówno Travisa jak i Lithię o zimny dreszcz. Ogary otoczyły ich zwartym kręgiem.
      - Proszę, proszę... - Jeden z zakapturzonych mężczyzn skierował konia w ich stronę. - Kogo my tu mamy...
    Ze świstem wyciągnął miecz z pochwy. Końcem ostrza dotknął podbródka Lithii, zmuszając ją, aby na niego spojrzała. Zdobyła się więc na najzimniejsze spojrzenie, jakie potrafiła i utkwiła w nim wzrok.
      - Zbiegła relegowana. Jesteś naprawdę głupia, że tutaj wracasz – westchnął.
      Travis już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale Lithia powstrzymała go zdawkowym ruchem ręki. Uśmiechnęła się ironicznie. Dwoma palcami chwyciła brzeszczot
i odsunęła go od swojej twarzy.
      - To nie ja zaciągam długi nie do spłacenia. - Odrzuciła włosy z twarzy i spojrzała na niego ponownie. - Jesteś mi coś winien.
      - Masz rację. Dlatego nie zabiję was od razu. - Uśmiechnął się złowieszczo. - Laedere zrobią to lepiej.

*

      Ravnarr szybkim krokiem przemierzał kamienne korytarze, kiedy przy głównej bramie zrobiło się jakieś zamieszanie. Ruszył w tamtą stronę i już z daleka dostrzegł ogary kotłujące się w wejściu. Banda Łapaczy wpadła do fortecy, ciągnąc za sobą dwoje ludzi. Ravnarr nienawidził sługusów Tempusa. Byli aroganccy, okrutni i głupi.
      Więźniowie stanęli w wejściu. Kiedy szarowłosy dostrzegł długi, kasztanowy warkocz, jego serce gwałtownie przyspieszyło. Podszedł do nich i zmierzył spojrzeniem Crava, przywódcę.
      - Co macie? - Zapytał, siląc się na swobodny ton.
      Crav obrócił się i uśmiechnął z satysfakcją, wskazując swoje zdobycze.
      - Nasza wojowniczka postanowiła pokręcić się ze swoim kochasiem w okolicy zamku. To nie był najmądrzejszy pomysł.
      Ravnarr spojrzał na nią z dezaprobatą. Nie mogła być aż tak bezmyślna. Z pewnością wiedziała, co ją czeka po powrocie do Laedere. Pokręcił głową. Chciałby być dla niej tak ważny, jak książę Hasto.
      Nagle poczuł nieodpartą chęć odgarnięcia włosów z jej twarzy i dotknięcia jej policzka. Znów kusiły go jej pełne usta, jej zielone oczy, skryte za zasłoną długich rzęs, jej malinowo-kwiatowy zapach... Potrząsnął lekko głową, jakby chcąc odrzucić myśli o niej.
      - Zajmiesz się nimi? - Głos Crava wyrwał szarowłosego z zamyślenia.
      - Tak. Możecie odejść.

*

      Ich kroki odbijały się echem od kamiennych ścian, kiedy w milczeniu szli do komnaty Tempusa. Travis maszerował z pochyloną głową. Domyślał się, co może ich teraz spotkać. Nie wiedział, jak Lithia ma zamiar odbić Hasto, ale nie sądził, by jej plan, jakikolwiek by nie był, teraz mógł się udać. Kobieta jednak zdawała się doskonale wiedzieć, co robi. Szła pewnie, rozsiewając wokół siebie aurę tajemnicy i wyższości.
      Ravnarr, idący do tej pory przed nimi, obrócił się gwałtownie i spojrzał prosto w oczy kobiety. Zbliżył się do niej i mocno chwycił ją za ramiona.
       - Po jaką cholerę tutaj wróciłaś? - Syknął.
     - Doskonale wiesz. Nie pozwolę wam skrzywdzić Hasto. Nie pozwolę, abyście go nam odebrali.
    - Nic nie rozumiesz... On jest potrzebny klanowi. Tak długo, jak będzie wykonywał polecenia Tempusa, będzie bezpieczny. W przeciwieństwie do ciebie... Nawet nie wiesz, jak się cieszyłem, kiedy przeżyłaś. - Westchnął i dotknął delikatnie jej policzka. - Dlaczego tak uparcie igrasz ze śmiercią? Czemu nie potrafisz docenić swojego życia?
      - Doceniam swoje życie i właśnie dlatego walczę o to, aby nikogo i niczego w nim nie brakowało!
       - A nie brakuje ci bezpieczeństwa?
      Spuściła głowę i westchnęła. Kiedy ją uniosła, w jej oczach szkliły się łzy.
      - Nawet nie wiesz jak bardzo... Ale dobrze wiesz, kim jestem. Nigdy nie będę się czuła bezpieczna.
      - Wiesz, że nie mogę was wypuścić...
      - Wiem. Nie proszę o to.
    Jeszcze przez moment Ravnarr wpatrywał się w jej oczy, aż w końcu ruszyli dalej. Zatrzymali się dopiero przed masywnymi, dębowymi drzwiami. Szarowłosy ponownie spojrzał na Lithię, trzymając dłoń na klamce.
      - Jeśli go spotkasz... Nie licz na wiele. Vanita namieszała mu w głowie.
      - Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. 
      
_
Dopadła mnie niemoc twórcza...
Nie lubię tego rozdziału. Ani trochę. 
Mam nadzieję, że nie jesteście bardzo rozczarowani.
Gwarantuję, że dalej będzie ciekawiej :) 

2 komentarze:

  1. Lubię twojego bloga... Jest ciekawy i zawsze mam ochotę na coraz więcej i wiecej!
    Wpadnij do mnie,dopiero zaczynam, kolejne notki już wkrótce
    http://redemptionodkupienie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział przeczytałam już wczoraj, ale nie miałam weny żeby skomentować :)
    Dziś jestem! ;D
    Muszę powiedzieć, że Lithia mnie rozbroiła, nie przypuszczałam, że taka kobieta jak ona będzie bała się ciem, a motyle wywołają na jej twarzy obrzydzenie. Oczywiście nie muszę dodawać, iż ten moment był przezabawny, a reakcja Travisa bezcenna? :D Ach, no i oczywiście jadą konie, coś wisi w powietrzu, a co robią nasi bohaterowie? Całują się w gęstwinie, jakby nigdy nic. Nie mogę się doczekać spotkania Lithi z Hasto. I co będzie dalej z misją ratowniczą? Czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń

Wszelkie reklamy proszę zamieszczać w "spamowniku", odwiedzam każdy blog.

Nie uznaję czegoś takiego jak obs za obs i kom za kom.
Obserwuję tylko te blogi, które naprawdę mnie interesują.

Nomida zaczarowane-szablony