-
Musimy go ratować.
Travis
usiłował wstać, ale jego wciąż bielejąca twarz i łamiący się
głos sprawiły, że Lithia mu to uniemożliwiła. Kucnęła obok
niego i delikatnym gestem kazała mu się obrócić. Kiedy jęcząc
cicho zrobił to, oczom kobiety ukazała się rozerwana koszula,
długa, poszarpana, krwawa linia biegnąca w poprzek trzech świeżo
wygojonych ran i sztywna, cienka gałązka wbita pomiędzy żebra.
Skrzywiła się odruchowo. Wyglądało to paskudnie.
-
Co jest? - spytał cicho, widząc jej minę.
-
Jeszcze trochę i będziesz miał na plecach szachownicę –
odpowiedziała, a w jej oczach przez chwilę błysnęły zadziorne
iskierki. - Zaraz cię naprawimy.
-
To dobrze – uśmiechnął się blado. - Co z Hasto? Gdzie go
zabrali? Co mu zrobią?
Lithia
przystanęła w pół drogi do przewieszonych przez koński grzbiet
juk i spojrzała na Travisa. Przez chwilę obserwowała jego twarz,
jakby zastanawiając się, czy na pewno chciałby o tym wiedzieć.
-
Chyba będę musiała ci coś wyjaśnić – powiedziała cicho. -
Ale najpierw zajmę się twoimi plecami.
Travis
nic już nie mówił. Jego powieki stawały się coraz cięższe i
powoli opadały, ale Lithia podsunęła mu pod nos ostro pachnące
zioła, które sprawiły, że łzy zakręciły się w jego
niebieskich oczach i przywróciły świadomość. Kobieta szybkimi,
sprawnymi ruchami wyciągała z torby różnobarwne fiolki i
intensywnie pachnące, sproszkowane rośliny. Kiedy w jej ręce
wpadła buteleczka z krystalicznym, fioletowym płynem, znów
nakazała Travisowi się obrócić. Zrobił to powoli, a wtedy ona
cienką stróżką purpury naznaczyła jego ranę i obficie polała
miejsce, z którego wystawała gałązka. Travis zacisnął szczęki
kiedy substancja zasyczała w zetknięciu z jego krwią, ale już po
chwili z jego ust wydarł się jęk ulgi, stopniowo przeradzający
się w krzyk, gdy Lithia wyciągała gałązkę. Szybko wylała
kolejne krople płynu na ranę, a ta zaczęła się zasklepiać.
Travis oddychał ciężko. Lithia w niewielkiej, ceramicznej miseczce
mieszała wielobarwne ciecze z różnorakimi ziołami. Kiedy
mieszanka była gotowa, nałożyła ją na rany mężczyzny i
delikatnie obandażowała jego plecy.
-
Gotowe – uśmiechnęła się lekko.
Travis
spojrzał na nią. Wyglądała tak niewinnie, tak krucho, kiedy
delikatnie przygryzała wargę, a w jej oczach ukazywało się
zmartwienie. Chwycił jej dłoń i pocałował jej wierzch.
-
Dziękuję.
Uśmiechnęła
się ponownie, ale tym razem gest nie objął jej oczu. Czuła się
winna porwania Hasto. Powinna była to przewidzieć. Spuściła głowę
i usiadła na piętach. Spojrzała na Travisa.
-
Kilka miesięcy temu Starsi z Laedere odkryli stare zwoje w
podziemiach Wielkiej Biblioteki Elfów. Pierwszy, który odczytali
dotyczył niejakiego króla Salazara...
-
Przecież to...
-
Tak, ojciec Hasto – kiwnęła głową. - Który według zapisu miał
spłodzić potomka, następcę tronu i nadać mu imię rozpoznawalne
we wszystkich językach, dające mu klucz do władzy, do potęgi.
Laedere zaczęli więc bacznie obserwować dwór królewski. Gdy
książę osiągnął wiek, obligujący go do ożenku, postanowili
wysłać Vanitę, aby zapobiegła spełnieniu się przepowiedni.
Laedere jednak nie zwykli załatwiać spraw po cichu. To ludzie,
którzy lubią zadawać ból, zarówno fizyczny jak i psychiczny.
Dlatego moja siostra miała zabić go w dzień ich ślubu. Jednak
kiedy tylko książę padł martwy, Czas i Starsi zorientowali się,
że uśmiercili nie tego księcia, co trzeba.
-
I tu do akcji wkroczyłaś ty.
-
Jeszcze nie. Bardzo szybko Czas odkrył, że śmierć nie ima się
naszego księcia i każde zagrożenie, jakie na niego zsyła omija go
szerokim łukiem. Tempus obiecał Hasto zabić każdą bliską mu
osobę. Tak zginęli jego rodzice, kuzyni, ciotki, przyjaciele.
Zostałeś jedynie ty, bo Starsi nie potrafili cię odnaleźć. Hasto
bezskutecznie starał się ich bronić, ale kiedy Vanita go
publicznie poniżyła, po raz kolejny poprzysiągł ją zabić, ale
najpierw zaszył się w lasach, aby wylizać rany. Kiedy w końcu
udało się go namierzyć, zostałam wysłana, aby zrobić mu to
samo, co Vanita jego bratu. Jednak, gdy po raz pierwszy go
zobaczyłam... Czułam, że nie wolno mi go zabijać. Coś w środku
podpowiadało mi, że Hasto nie jest zwykłym człowiekiem i
uśmiercając go, zrobiłabym coś o wiele gorszego niż
sprzeciwienie się Laedere. Myślałam, że jeśli dobrze odegram
swoją rolę, obydwoje będziemy bezpieczni. Jak wiesz, nie udało
się. Dalszą historię znasz.
-
Dlaczego nie zabili go tutaj? Ten wilk... Gdyby chciał, mógłby go
uśmiercić jednym kłapnięciem szczęk.
-
Musieli odkryć coś ważnego. Coś, do czego będzie im potrzebny.
Ale nawet jeśli, to nie mamy zbyt wielkich szans, na ocalenie go.
Vanita poderżnie mu gardło, gdy tylko przestanie być im niezbędny.
Travis
zamyślił się na chwilę. Niemal słyszał jak poruszają się
trybiki w jego głowie. W końcu westchnął ciężko. Nie miał
pojęcia co robić. Spojrzał na Lithię. Kobieta zmrużonymi oczami
patrzyła w stronę ciemniejącego pomiędzy drzewami nieba,
delikatnie przygryzając wargę.
-
Ten wilk... - odezwał się w końcu.
-
Ravnarr.
-
Tak. Mówił, że wciąż ma do ciebie słabość. Może mógłby nam
pomóc?
Lithia
pokręciła głową.
-
Nie sprzeciwi się klanowi. Jedyne, co mógłby dla nas zrobić to
nie przeszkadzać. A i tego nie jestem pewna. Kiedyś mu ufałam, ale
teraz... Wszystko się zmieniło. Ja. On. Rzeczywistość nieustannie
się zmienia i nie wiadomo już, komu można ufać w świecie, w
którym nic nie jest tym, na co wygląda.
Travis
ponownie zasępił się, wbijając wzrok w poruszane wiatrem żółtawe
listki na poszyciu.
-
Wszystkie kobiety w Laedere są takie... - zaczął pytającym
głosem, nie odrywając wzroku od ziemi.
-
Jakie? - Lithia spojrzała na niego, a w jej oczach zatańczyły
maleńkie iskierki rozbawienia.
-
Takie... Atrakcyjne. I niebezpieczne – dokończył, zerkając w jej
stronę.
Zaśmiała
się cicho i przytaknęła.
-
Laedere nie pozwolą, aby brzydota kalała ich klan. Każdy członek
przed ceremonią przyjęcia zażywa specjalny narkotyk, po którym ma
wizję siebie, swojego ciała. W czasie uniesienia ma na wielkim
płótnie namalować to, co widzi. Kiedy widzenie się kończy,
powoli przeobraża się w widniejącą na materiale postać. To
dość... Długi i bolesny proces. Ale wygląd to jedyne, co się
zmienia.
-
Ty też...?
Pokręciła
głową, po czym wstała z ziemi i otrzepała pelerynę z liści i
drobinek mchu. Uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła rękę w
stronę Travisa.
-
Wiem, kto może nam pomóc.
Wszystko zaczyna się powoli wyjaśniać :D Bardzo ciekawy rozdział i końcówka oczywiście tajemnicza. Czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że bohaterowie zdołają uratować Hasto, a Vanitę spotka kara wymierzona przez Lithię :)
OdpowiedzUsuńAtrakcyjne i niebezpieczne kobiety... znam taką jedną... :P
OdpowiedzUsuńNo nie, zawsze po końcówce pozostawiasz niedosyt. W sumie... to dobrze. xD
OdpowiedzUsuńMuszą uratować Hasto, nie ma to tamto.
Zastanawiam się, jak znajdujesz czas, żeby pisać i wstawiać notki w tygodniu, normalnie zazdroszczę.
Do następnego!
Może uratują. Zastanowię się nad tym :P
UsuńBardzo prosto :) Piszę, kiedy tylko mam pomysł/wenę/ochotę/wolną chwilę, a potem ustawiam automatyczną publikację i rozdział dodaje się sam :)
Dodam jeszcze, że pomimo uczęszczania do liceum i średniej powyżej 4, bardzo rzadko się uczę czy przygotowuję, wolę ten czas spędzić przyjemniej, np. na czytaniu czy pisaniu :)
O kułde
OdpowiedzUsuńHyhy. Co to się podziało?
Usuń