środa, 14 maja 2014

Rozdział XXVI

       - Musimy go ratować.
      Travis usiłował wstać, ale jego wciąż bielejąca twarz i łamiący się głos sprawiły, że Lithia mu to uniemożliwiła. Kucnęła obok niego i delikatnym gestem kazała mu się obrócić. Kiedy jęcząc cicho zrobił to, oczom kobiety ukazała się rozerwana koszula, długa, poszarpana, krwawa linia biegnąca w poprzek trzech świeżo wygojonych ran i sztywna, cienka gałązka wbita pomiędzy żebra. Skrzywiła się odruchowo. Wyglądało to paskudnie.
       - Co jest? - spytał cicho, widząc jej minę.
      - Jeszcze trochę i będziesz miał na plecach szachownicę – odpowiedziała, a w jej oczach przez chwilę błysnęły zadziorne iskierki. - Zaraz cię naprawimy.
       - To dobrze – uśmiechnął się blado. - Co z Hasto? Gdzie go zabrali? Co mu zrobią?
      Lithia przystanęła w pół drogi do przewieszonych przez koński grzbiet juk i spojrzała na Travisa. Przez chwilę obserwowała jego twarz, jakby zastanawiając się, czy na pewno chciałby o tym wiedzieć.
      - Chyba będę musiała ci coś wyjaśnić – powiedziała cicho. - Ale najpierw zajmę się twoimi plecami.
      Travis nic już nie mówił. Jego powieki stawały się coraz cięższe i powoli opadały, ale Lithia podsunęła mu pod nos ostro pachnące zioła, które sprawiły, że łzy zakręciły się w jego niebieskich oczach i przywróciły świadomość. Kobieta szybkimi, sprawnymi ruchami wyciągała z torby różnobarwne fiolki i intensywnie pachnące, sproszkowane rośliny. Kiedy w jej ręce wpadła buteleczka z krystalicznym, fioletowym płynem, znów nakazała Travisowi się obrócić. Zrobił to powoli, a wtedy ona cienką stróżką purpury naznaczyła jego ranę i obficie polała miejsce, z którego wystawała gałązka. Travis zacisnął szczęki kiedy substancja zasyczała w zetknięciu z jego krwią, ale już po chwili z jego ust wydarł się jęk ulgi, stopniowo przeradzający się w krzyk, gdy Lithia wyciągała gałązkę. Szybko wylała kolejne krople płynu na ranę, a ta zaczęła się zasklepiać. Travis oddychał ciężko. Lithia w niewielkiej, ceramicznej miseczce mieszała wielobarwne ciecze z różnorakimi ziołami. Kiedy mieszanka była gotowa, nałożyła ją na rany mężczyzny i delikatnie obandażowała jego plecy.
       - Gotowe – uśmiechnęła się lekko.
      Travis spojrzał na nią. Wyglądała tak niewinnie, tak krucho, kiedy delikatnie przygryzała wargę, a w jej oczach ukazywało się zmartwienie. Chwycił jej dłoń i pocałował jej wierzch.
       - Dziękuję.
    Uśmiechnęła się ponownie, ale tym razem gest nie objął jej oczu. Czuła się winna porwania Hasto. Powinna była to przewidzieć. Spuściła głowę i usiadła na piętach. Spojrzała na Travisa.
    - Kilka miesięcy temu Starsi z Laedere odkryli stare zwoje w podziemiach Wielkiej Biblioteki Elfów. Pierwszy, który odczytali dotyczył niejakiego króla Salazara...
       - Przecież to...
     - Tak, ojciec Hasto – kiwnęła głową. - Który według zapisu miał spłodzić potomka, następcę tronu i nadać mu imię rozpoznawalne we wszystkich językach, dające mu klucz do władzy, do potęgi. Laedere zaczęli więc bacznie obserwować dwór królewski. Gdy książę osiągnął wiek, obligujący go do ożenku, postanowili wysłać Vanitę, aby zapobiegła spełnieniu się przepowiedni. Laedere jednak nie zwykli załatwiać spraw po cichu. To ludzie, którzy lubią zadawać ból, zarówno fizyczny jak i psychiczny. Dlatego moja siostra miała zabić go w dzień ich ślubu. Jednak kiedy tylko książę padł martwy, Czas i Starsi zorientowali się, że uśmiercili nie tego księcia, co trzeba.
       - I tu do akcji wkroczyłaś ty.
     - Jeszcze nie. Bardzo szybko Czas odkrył, że śmierć nie ima się naszego księcia i każde zagrożenie, jakie na niego zsyła omija go szerokim łukiem. Tempus obiecał Hasto zabić każdą bliską mu osobę. Tak zginęli jego rodzice, kuzyni, ciotki, przyjaciele. Zostałeś jedynie ty, bo Starsi nie potrafili cię odnaleźć. Hasto bezskutecznie starał się ich bronić, ale kiedy Vanita go publicznie poniżyła, po raz kolejny poprzysiągł ją zabić, ale najpierw zaszył się w lasach, aby wylizać rany. Kiedy w końcu udało się go namierzyć, zostałam wysłana, aby zrobić mu to samo, co Vanita jego bratu. Jednak, gdy po raz pierwszy go zobaczyłam... Czułam, że nie wolno mi go zabijać. Coś w środku podpowiadało mi, że Hasto nie jest zwykłym człowiekiem i uśmiercając go, zrobiłabym coś o wiele gorszego niż sprzeciwienie się Laedere. Myślałam, że jeśli dobrze odegram swoją rolę, obydwoje będziemy bezpieczni. Jak wiesz, nie udało się. Dalszą historię znasz.
     - Dlaczego nie zabili go tutaj? Ten wilk... Gdyby chciał, mógłby go uśmiercić jednym kłapnięciem szczęk.
      - Musieli odkryć coś ważnego. Coś, do czego będzie im potrzebny. Ale nawet jeśli, to nie mamy zbyt wielkich szans, na ocalenie go. Vanita poderżnie mu gardło, gdy tylko przestanie być im niezbędny.
      Travis zamyślił się na chwilę. Niemal słyszał jak poruszają się trybiki w jego głowie. W końcu westchnął ciężko. Nie miał pojęcia co robić. Spojrzał na Lithię. Kobieta zmrużonymi oczami patrzyła w stronę ciemniejącego pomiędzy drzewami nieba, delikatnie przygryzając wargę.
      - Ten wilk... - odezwał się w końcu.
      - Ravnarr.
      - Tak. Mówił, że wciąż ma do ciebie słabość. Może mógłby nam pomóc?
      Lithia pokręciła głową.
      - Nie sprzeciwi się klanowi. Jedyne, co mógłby dla nas zrobić to nie przeszkadzać. A i tego nie jestem pewna. Kiedyś mu ufałam, ale teraz... Wszystko się zmieniło. Ja. On. Rzeczywistość nieustannie się zmienia i nie wiadomo już, komu można ufać w świecie, w którym nic nie jest tym, na co wygląda.
    Travis ponownie zasępił się, wbijając wzrok w poruszane wiatrem żółtawe listki na poszyciu.
      - Wszystkie kobiety w Laedere są takie... - zaczął pytającym głosem, nie odrywając wzroku od ziemi.
   - Jakie? - Lithia spojrzała na niego, a w jej oczach zatańczyły maleńkie iskierki rozbawienia.
        - Takie... Atrakcyjne. I niebezpieczne – dokończył, zerkając w jej stronę.
      Zaśmiała się cicho i przytaknęła.
    - Laedere nie pozwolą, aby brzydota kalała ich klan. Każdy członek przed ceremonią przyjęcia zażywa specjalny narkotyk, po którym ma wizję siebie, swojego ciała. W czasie uniesienia ma na wielkim płótnie namalować to, co widzi. Kiedy widzenie się kończy, powoli przeobraża się w widniejącą na materiale postać. To dość... Długi i bolesny proces. Ale wygląd to jedyne, co się zmienia.
      - Ty też...?
    Pokręciła głową, po czym wstała z ziemi i otrzepała pelerynę z liści i drobinek mchu. Uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła rękę w stronę Travisa.
      - Wiem, kto może nam pomóc. 
      

6 komentarzy:

  1. Wszystko zaczyna się powoli wyjaśniać :D Bardzo ciekawy rozdział i końcówka oczywiście tajemnicza. Czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że bohaterowie zdołają uratować Hasto, a Vanitę spotka kara wymierzona przez Lithię :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Atrakcyjne i niebezpieczne kobiety... znam taką jedną... :P

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie, zawsze po końcówce pozostawiasz niedosyt. W sumie... to dobrze. xD
    Muszą uratować Hasto, nie ma to tamto.
    Zastanawiam się, jak znajdujesz czas, żeby pisać i wstawiać notki w tygodniu, normalnie zazdroszczę.
    Do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może uratują. Zastanowię się nad tym :P
      Bardzo prosto :) Piszę, kiedy tylko mam pomysł/wenę/ochotę/wolną chwilę, a potem ustawiam automatyczną publikację i rozdział dodaje się sam :)
      Dodam jeszcze, że pomimo uczęszczania do liceum i średniej powyżej 4, bardzo rzadko się uczę czy przygotowuję, wolę ten czas spędzić przyjemniej, np. na czytaniu czy pisaniu :)

      Usuń

Wszelkie reklamy proszę zamieszczać w "spamowniku", odwiedzam każdy blog.

Nie uznaję czegoś takiego jak obs za obs i kom za kom.
Obserwuję tylko te blogi, które naprawdę mnie interesują.

Nomida zaczarowane-szablony