wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział XX

Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy.
I noc ma spokojną, i dzień nietęskliwy.

      Tej nocy Hasto nie potrafił zasnąć. Wciąż o niej myślał. Choć nie gościła już w jego sercu, wciąż uciążliwe kołatała mu się w umyśle. Jej włosy, jej oczy, jej zapach... Gdyby nie była tak blisko, łatwiej byłoby mu ją nienawidzić.
     Wciąż zastanawiał się, dlaczego to zrobiła. Dlaczego wbiła ten cholerny sztylet?! Choć układał sobie w głowie wiele scenariuszów rozmowy, wcale nie chciał od niej wyjaśnień. Nie miał najmniejszej ochoty z nią rozmawiać. Pragnął wyrzucić ją ze swojego życia, a teraz mimowolnie stał się z nią związany...
      Księżyc chylił się już ku zachodowi, ale gwiazdy nadal migotały między gałęziami drzew. Hasto złapał się na tym, że stara się odnaleźć poznane w dzieciństwie konstelacje i że na chwilę Lithia uciekła z jego głowy. Jednak myśli o niej powróciły ze zdwojoną siłą, gdy tylko zdał sobie z tego sprawę. Zaklął cicho.
     Wraz z pierwszym blaskiem poranka, obudził Travisa, który wstał z poszycia z wielkim niezadowoleniem. Przywykł do nieco bardziej komfortowych warunków. Przeczesał palcami swoje przydługie już blond włosy i ziewnął szeroko.
       - Powinieneś z nią porozmawiać – mruknął, przyglądając się Hasto zmrużonymi oczami.
     - Nie mam zamiaru – odparł czarnowłosy, wyciągając z juki skórzany bukłak, pociągnął spory łyk i podał naczynie przyjacielowi.
      - Hasto... Moim zdaniem powinieneś jej wysłuchać – Travis kładł nacisk na każde słowo, czym zawsze doprowadzał Hasto do pasji.
     - Nie musi mnie słuchać – Lithia zbliżyła się bezszelestnie i, ignorując spojrzenia mężczyzn, w których zdziwienie mieszało się z zawstydzeniem, sięgnęła po leżący obok czarnowłosego nóż.
      Hasto błyskawicznie chwycił go i schował za siebie. Spojrzał na Lithię z politowaniem.
      - Twoja ostatnia zabawa ostrymi narzędziami nie skończyła się dla mnie zbyt dobrze.
      - Chciałam zapolować... W tym lesie są całkiem smaczne króli...
     Nie dane jej było dokończyć. Długa, barwiona na niebiesko strzała wbiła się w pień tuż koło głowy Travisa. Mężczyzna zaklął i zerwał się z miejsca. Nerwowo przeczesał włosy palcami.
      - Mało brakowało – wyszeptał. - Miałem szczęście, że chybił.
      - Nie chybił. To było ostrzeżenie. Na konie!
    Hasto i Travis spojrzeli na Lithię zdziwieni jej nagłym ożywieniem i władczością, ale usłuchali. Kiedy gotowali się do ruszenia, czarnowłosy wyciągnął rękę w stronę kobiety. Przyjęła ją bez słowa, doskonale odczytując jego spojrzenie. Ostatni raz.

Jakże piękna i nieśmiertelna jest twoja miłość, 
skoro nie chcesz nawet o nią walczyć? 

      Niebo poczerwieniało, a słońce pochylało się coraz niżej, ustępując księżycowi miejsca na nieboskłonie, gdy dotarli na główny trakt, wiodący do osady Mieszańców. Zwolnili, przypatrując się krwistej chmurze rozlewającej się po błękitno-różowym niebie. Las za nimi zdawał się płonąć w ostatnim, purpurowym świetle dnia.
      Kiedy wiatr zmienił kierunek, do nozdrzy Hasto wtargnął słodki zapach kwiatów i malin. Choć mężczyzna starał się ze wszystkich sił zignorować delikatną woń, wciąż uderzało go jej ciepło i subtelność. Pokręcił gwałtownie głową, chcąc wyswobodzić się z sideł jej bliskości.
     Najpierw dotarł do nich zapach żelaza i płonących polan. Potem zza wzgórza zaczęły dobiegać odgłosy młotów uderzających o kowadła i syki rozpalonego do czerwoności metalu hartowanego w objęciach zimnej wody.
    Wioska Mieszańców to zdecydowanie najciekawsza część krainy. Tęgie krasnoludy o kształtach okazałych baryłek i zadbanych, długich brodach. Smukłe elfy o skórze pełnej błękitnego blasku. Ludzie. Żywiołaki. Wilki. I wiele, wiele innych ras zebranych z całego świata. Hasto zawsze zadziwiała ich nieświadomość inności, ich wzajemna tolerancja i pełna symbioza. Cała ich społeczność zachowywała się jak jeden organizm. 
 
    Największą zaletą wioski Mieszańców jest zdecydowanie ważone przez krasnoludy ciemne, słodkie piwo ze stanowczą nutą goryczy i delikatny, finezyjnie pieszczący podniebienie cydr. Hasto i Travis powoli sączyli gęsty, brunatny napój, a Lithia rozkoszowała się smakiem cynamonowo-jabłkowych bąbelków musujących w jej smukłej szklance. Tocząca się rozmowa była banalna. Rzucane w pustkę między nimi, nic nieznaczące frazesy pozwalały choć na chwilę wyłączyć umysł i ukoić nerwy.
      - Będą mnie ścigać dopóki cię nie zabiję – Lithia cicho i niepewnie przerwała panującą od dłuższej chwili ciszę.
      - Na co więc czekasz? - jakby na udobitnienie tych słów Hasto rozparł się na dębowej ławie i nonszalanckim gestem odchylił skraj koszuli.
      Lithia spojrzała na niego smutno. Pokręciła głową.
      - Gdybym chciała cię zabić, już dawno bym to zrobiła. Nie skazywałabym nas wszystkich na wzajemne towarzystwo, którego końca nie widać.
     - Mam twoje słowa w głębokim poważaniu. Nie potrafisz nawet dokończyć tego, co zaczęłaś. Może sztylet nie był wystarczająco ostry? Albo moje ciało wystarczająco miękkie? Nie! Ty po prostu jesteś małą, nieporadną istotką, która myślała, że wszystko w życiu ujdzie jej na sucho! I wiesz co? Myślę, że jesteś...
    Travis gwałtownie pociągnął wstającego Hasto w tył, aż zatrzeszczała dębowa deska. Nakazał mu się uspokoić. Czarnowłosy zamilkł, upił potężny łyk ze swojego kufla i ponownie spróbował wstać. Tym razem próba zakończyła się sukcesem. Popatrzył na Lithię z góry, na co kobieta rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
    - Powiedz mi to – krzyknęła. - Powiedz mi to w twarz! Uważasz mnie za zimną, wyrachowaną sukę!
    W całej gospodzie zapadła cisza, w której prawie dało się słyszeć trzask wyładowań elektrostatycznych pomiędzy nimi. Hasto spojrzał na nią beznamiętnym wzrokiem, obrócił się i oddalił o kilka kroków. Zatrzymał się jednak i po chwili zastanowienia rzucił przez ramię:
       - Właściwie... To tak. Uważam cię za zimną wyrachowaną sukę, która omamiła mnie i w odpowiedzi na moje uczucie usiłowała mnie zabić.
      Po tych słowach wyszedł, z hukiem zatrzaskując drzwi. Lithia wzdrygnęła się, a po jej policzku spłynęła samotna łza. Travis ukrył twarz w dłoniach.
    Porażającą ciszę przerwała jedynie samotna cykada rozpoczynająca swój koncert na dębowym stoliku pod oknem.

Miłość i cierpienie to jedno i to samo; 
wartość miłości mierzy się sumą, jaką trzeba za nią zapłacić 
i zawsze jeżeli to wypada zbyt tanio, 
to znaczy, że człowiek sam siebie oszukuje. 
      

9 komentarzy:

  1. Widzę, że rozdział dłuższy niż poprzedni i stworzyłaś wreszcie spamownik. :)
    Ta ostatnia myśl jest jak najbardziej prawdziwa i głęboka, jak najbardziej odpowiednia w tej sytuacji. Obecne zachowanie Lithi ukazuje, że wyrachowaną i zimną suką, mimo wszystko, nie jest. Lubię Twoje opisy.
    Pozdrawiam,
    Ljlo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poszłam za Twoim przykładem :D Stwierdziłam, że zacznę izolować komentarze od spamu.
      Ano nie jest, ale z jego punktu widzenia tak wygląda :)

      Haha, gratuluje :D

      Usuń
  2. Szwietny rodział . Ciekawie opisujesz . I to mi sie podoba ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko, jaki cudowny rozdział! Dłuższy, tak jak obiecywałaś. Travis stał się doradcą Hasto w sprawach sercowych :D Na miejscu bohatera też zabrałabym Lithi nóż, ta kobieta jest nieziemska, ale i niebezpieczna. Kłótnia dziewczyny i Hasto taka groźna, że bałam się jakie będzie zakończenie. Ta dwójka ma się ku sobie. :) Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny powinien być jeszcze dłuższy i myślę, że będzie bardzo zaskakujący :) Właściwie to jest już napisany i miałam dać go razem z tym, aby było jeszcze dłużej, ale trochę się boję, jaką reakcję wywoła :D

      Usuń
  4. W związku ze zmianami personalnymi na Gwieździstych Ocenach, chciałam się spytać czy nadal jesteś zainteresowany/a oceną?
    Proszę o komentarz pod Twoim zgłoszeniem na GO .

    Pozdrawiam, Nica

    OdpowiedzUsuń

Wszelkie reklamy proszę zamieszczać w "spamowniku", odwiedzam każdy blog.

Nie uznaję czegoś takiego jak obs za obs i kom za kom.
Obserwuję tylko te blogi, które naprawdę mnie interesują.

Nomida zaczarowane-szablony