Słońce
już dawno schowało się za horyzontem. Mrok powoli ogarniał
polanę, a ognisko stawało się jedynym źródłem ciepła i
światła. Długie cienie trzech postaci tańczyły na tle drzew.
Było cicho. Bardzo cicho. Po chwili gdzieś w oddali krótko
zahukała sowa. Delikatny wiatr rozwiał włosy jednej z postaci
siedzących przy ognisku. Koń zarżał cicho, czuł lęk.
Przerażający spokój panujący na polanie paraliżował i mieszał
zmysły. Chwilę później wierzchowiec wydał z siebie głośny
wizg. Poruszył się ostro, gwałtownie. Zerwał wodze przymocowane
do drzewa. Uciekł. Nikt nie zareagował. Niczym nie zmącona cisza
panowała na polanie przez kilka następnych godzin.
W
głębi lasu odezwał się dzięcioł. Przy rzece niedaleko polany
rozpoczęły koncert żaby. Dniało. Słońce powoli wtaczało się
na nieboskłon. Gwałtowny wiatr zerwał kaptury z głów trzech
siedzących postaci.
No to zaczynam. Od początku do końca. Wybacz, że robię to tak późno, naprawdę przepraszam Cię z całej siły. Pozdrawiam serdecznie i życzę weny, :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZapowiada się intrygująco ;>
OdpowiedzUsuń