piątek, 27 lutego 2015

Rozdział XLI

Przepraszam za tak długą nieobecność. Kajam się, nie mając nic na swoje wytłumaczenie.
Mam jedynie cichą nadzieję w głębi serduszka, że ktoś czekał na rozdział i zechce zaszczycić mnie swoją opinią :)

__

     Następnego dnia Audrey nieustannie szła. Była słaba. Stary płaszcz, który znalazła w napotkanych ruinach był podarty i powycierany. Nie zapewniał ochrony przed wiatrem ani zimnem, ale nie wyrzuciła go. Podbudowywała ją świadomość, że coś ma.
     Po południu upadła. Była słaba. Leżała chwilę na splugawionej ziemi. Jedynym płaskim miejscu wśród okolicznych skał. Upiła łyk z bukłaka, który dzień wcześniej ponownie napełniła. Siły wracały coraz wolniej, ale wstała. Nie miała już energii, ale niestrudzenie parła naprzód.
     Wieczorem pokonała niewielki wodospad. Długo szła w górę rzeki, aż znalazła miejsce, w którym kamienie były tak ułożone, że dało się suchą stopą przejść na drugi brzeg. Przenocowała tam. Była tak zmęczona, że z początku nie dała rady zasnąć. Dopiero monotonny szum wiatru w listowiu sprowadził na nią niespokojny, płytki sen.
     Jeszcze przed świtem ruszyła w dalszą drogę. Nogi same szły. Nie czuła już w nich nic, nawet zmęczenia. Przywykła do bólu mięśni, ale gdy tylko usiadła, uderzał ze zdwojoną siłą. Płakała wtedy, jednak wstawała i szła dalej. Musiała. Kikuty drzew, szum opadłych liści zmuszały ją do działania. Opustoszały splugawiony las, który właśnie opuszczała zdawał się krzyczeć o swoim cierpieniu. O bólu, który zadały te cuchnące zgnilizną monstra.
     Wieczorem weszła na główny trakt prowadzący do fortecy Laedere. Kolana się pod nią ugięły. Była wykończona i dopiero teraz to poczuła. Ale charakter nie pozwalał jej się poddać. Nie teraz, gdy już była tak blisko miejsca, w którym odpocznie. W którym będzie bezpieczna.

*

    Travis otworzył oczy i oślepił go blask poranka. Jego głowa pulsowała tępym bólem. Odruchowo przysłonił twarz prawą ręką, a kiedy przyzwyczaił się do jasności, potoczył zamglonym spojrzeniem po pomieszczeniu. Pokój był duży, ale zagracony, co spowodowało, że poczuł się przytłoczony. Dodatkowo zimne, kamienne ściany wywołały na jego skórze gęsią skórkę i sprawiły, że jego ciało przeniknął dreszcz. Nie miał pojęcia, co tu robił, ani jak się tutaj znalazł. Jego pamięć wydawała się być jak podziurawiony obraz, a on nie potrafił sobie przypomnieć, co znajdowało się w pustych miejscach.
    Na ścianie naprzeciw niego wisiała drewniana tablica, na której tkwiły tajemnicze, nieznane mu przyrządy. Chciał im się przyjrzeć, ale nie miał siły wstać. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego lewa dłoń drży. Uniósł ją i omal nie krzyknął. W miejscu, gdzie dotychczas były jego dwa palce tkwił teraz jedynie przesiąkający krwią bandaż.
     Dopiero teraz przypomniał sobie, co się stało. Owionął go zapach kwiatów i malin, ale nie było przy nim nawet śladu obecności kobiety. A więc to był tylko sen... Rozejrzał się ponownie. Jego oczy odzyskały ostrość widzenia. Dopiero teraz dostrzegł swoje ubranie przewieszone przez oparcie stojącego obok masywnego krzesła. Zdał sobie sprawę z faktu, że jest nagi i poczuł się wybitnie niekomfortowo. Zwłaszcza, że delikatne mrowienie na karku niepokojąco się nasilało. Ktoś go obserwował.
    - To niebywałe, jak wielkie szczęście może mieć jeden człowiek. - Cichy, niski, zachrypnięty głos przypominał warczenie dzikiego psa.
     Travis obrócił się gwałtownie i poczuł, że jego czaszkę rozsadza ból. Bandaż zrobił się ciepły i blado czerwony. Ravnarr zrobił krok w przód, wychodząc z cienia. Jego szare oczy badawczo spoglądały na twarz blondyna. Nie było w nich jednak złości, nie było nienawiści. Była ciekawość. I smutek.
     - Jeden mały symbol. Praktycznie niezauważalny... - Ravnarr pokręcił głową i prychnął cicho. - Mnie przez kilka lat nie chciała do siebie dopuścić. Odtrącała mnie na każdym kroku. Byłem jej przyjacielem, bratem. A zupełnie nie tym chciałem być. - Odwrócił się gwałtownie. Travis wciąż milczał, nie chcąc przerywać wyznania. - Chciałem ją mieć. Chciałem, aby była tylko i wyłącznie moja. - W jego oczach pojawił się ciemnoszary płomień. - A ty posiadłeś ją w zaledwie kilka dni. Zdobyłeś kobietę, o którą tyle walczyłem, zdobyłeś kobietę mojego życia bez żadnego wysiłku, podczas gdy ja nieustannie się starałem.      - Umilkł na chwilę i pokręcił głową. Uśmiechnął się gorzko. - I jeszcze uratowało ci to życie...
     Travis nie śmiał się poruszyć, widząc gorejące oczy mężczyzny. Jego głowa wciąż pulsowała tępym, rozsadzającym bólem, a niski, warczący głos wilka ani trochę nie pomagał.
     - Nie umiem się z niej wyleczyć. Nie umiem się uwolnić. Starałem się skupić na innych kobietach, na walce, w końcu na rządach. Ale nic nie potrafiło zagłuszyć tego nieznośnego, cichego pisku wewnątrz mnie, który wciąż wołał jej imię. Nic nie potrafiło zabić tego dotkliwego zapachu kwiatów i malin, który wciąż mnie otaczał. I wiesz co? Choć tak niesamowicie się męczę, choć tak bardzo mnie to boli, nie potrafię jej znienawidzić. Bo mimo wszystko wiem, że to wyłącznie moja wina. Nie dawała mi złudnych nadziei. Nie kadziła słodkimi kłamstwami.
     Travis czuł ból wypływający z Ravnarra wraz z jego słowami. Widział rozgoryczenie w jego oczach. Smutek wykrzywiający wargi. Złość znaczącą czoło głębokimi bruzdami. Współczuł mu. Cholernie mu współczuł, ale jednocześnie gdzieś w głębi siebie odczuwał przejmująco silną satysfakcję. Lithia była jego. I nie zamierzał pozwalać, aby to jakkolwiek się zmieniło.
     - Co jest tak pociągającego właśnie w niej? - Wilk potrząsnął głową i utkwił wzrok w Travisie. - Przecież Vanita jest równie urodziwa. Zdecydowanie więcej w niej kobiecości. Nie dotyka miecza, nie ma tak umięśnionych ramion, silnych dłoni. Jest o niebo lepsza w zdobywaniu mężczyzn, nieustannie kusząca, obnażająca to, co w niej najatrakcyjniejsze. A jednak to do Lithii wszyscy lgną.
     Travis uśmiechnął się, słysząc racjonalizacje Ravnarra. Doskonale wiedział, co takiego ma w sobie Lithia. Doskonale wiedział, co tak pociągało mężczyzn. Co tak pociągało jego samego.
     - Masz rację. Vanita na wielu płaszczyznach mogłaby przewyższać Lithię. Ale wiesz, czego jej brakuje? Tej nieopisanej odwagi i zawziętości. Tajemniczości. Bo widzisz, Vanita lubi zdobywać mężczyzn. Lubi ich prowokować, drażnić. Lithia jest ponad to. To ją trzeba zdobyć. O jej atencję trzeba się postarać. I właśnie to tak nas pociąga. Bo o ileż więcej satysfakcji płynie z posiadania czegoś, co zdobyło się z trudem niż z tego, co miało się podane na tacy.
Nomida zaczarowane-szablony