Przepraszam za tak długą nieobecność. Kajam się, nie mając nic na swoje wytłumaczenie.
Mam jedynie cichą nadzieję w głębi serduszka, że ktoś czekał na rozdział i zechce zaszczycić mnie swoją opinią :)
__
Następnego
dnia Audrey nieustannie szła. Była słaba. Stary płaszcz, który
znalazła w napotkanych ruinach był podarty i powycierany. Nie
zapewniał ochrony przed wiatrem ani zimnem, ale nie wyrzuciła go.
Podbudowywała ją świadomość, że coś ma.
Po
południu upadła. Była słaba. Leżała chwilę na splugawionej
ziemi. Jedynym płaskim miejscu wśród okolicznych skał. Upiła łyk
z bukłaka, który dzień wcześniej ponownie napełniła. Siły
wracały coraz wolniej, ale wstała. Nie miała już energii, ale
niestrudzenie parła naprzód.
Wieczorem
pokonała niewielki wodospad. Długo szła w górę rzeki, aż
znalazła miejsce, w którym kamienie były tak ułożone, że dało
się suchą stopą przejść na drugi brzeg. Przenocowała tam. Była
tak zmęczona, że z początku nie dała rady zasnąć. Dopiero
monotonny szum wiatru w listowiu sprowadził na nią niespokojny,
płytki sen.
Jeszcze
przed świtem ruszyła w dalszą drogę. Nogi same szły. Nie czuła
już w nich nic, nawet zmęczenia. Przywykła do bólu mięśni, ale
gdy tylko usiadła, uderzał ze zdwojoną siłą. Płakała wtedy,
jednak wstawała i szła dalej. Musiała. Kikuty drzew, szum opadłych
liści zmuszały ją do działania. Opustoszały splugawiony las,
który właśnie opuszczała zdawał się krzyczeć o swoim
cierpieniu. O bólu, który zadały te cuchnące zgnilizną monstra.
Wieczorem
weszła na główny trakt prowadzący do fortecy Laedere. Kolana się
pod nią ugięły. Była wykończona i dopiero teraz to poczuła. Ale
charakter nie pozwalał jej się poddać. Nie teraz, gdy już była
tak blisko miejsca, w którym odpocznie. W którym będzie
bezpieczna.
*
Travis
otworzył oczy i oślepił go blask poranka. Jego głowa pulsowała
tępym bólem. Odruchowo przysłonił twarz prawą ręką, a kiedy
przyzwyczaił się do jasności, potoczył zamglonym spojrzeniem po
pomieszczeniu. Pokój był duży, ale zagracony, co spowodowało, że
poczuł się przytłoczony. Dodatkowo zimne, kamienne ściany
wywołały na jego skórze gęsią skórkę i sprawiły, że jego
ciało przeniknął dreszcz. Nie miał pojęcia, co tu robił, ani
jak się tutaj znalazł. Jego pamięć wydawała się być jak
podziurawiony obraz, a on nie potrafił sobie przypomnieć, co
znajdowało się w pustych miejscach.
Na
ścianie naprzeciw niego wisiała drewniana tablica, na której
tkwiły tajemnicze, nieznane mu przyrządy. Chciał im się
przyjrzeć, ale nie miał siły wstać. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, że jego lewa dłoń drży. Uniósł ją i omal nie
krzyknął. W miejscu, gdzie dotychczas były jego dwa palce tkwił
teraz jedynie przesiąkający krwią bandaż.
Dopiero
teraz przypomniał sobie, co się stało. Owionął go zapach kwiatów
i malin, ale nie było przy nim nawet śladu obecności kobiety. A
więc to był tylko sen... Rozejrzał
się ponownie. Jego oczy odzyskały ostrość widzenia. Dopiero teraz
dostrzegł swoje ubranie przewieszone przez oparcie stojącego obok
masywnego krzesła. Zdał sobie sprawę z faktu, że jest nagi i
poczuł się wybitnie niekomfortowo. Zwłaszcza, że delikatne
mrowienie na karku niepokojąco się nasilało. Ktoś go obserwował.
-
To niebywałe, jak wielkie szczęście może mieć jeden człowiek. -
Cichy, niski, zachrypnięty głos przypominał warczenie dzikiego
psa.
Travis
obrócił się gwałtownie i poczuł, że jego czaszkę rozsadza ból.
Bandaż zrobił się ciepły i blado czerwony. Ravnarr zrobił krok w
przód, wychodząc z cienia. Jego szare oczy badawczo spoglądały na
twarz blondyna. Nie było w nich jednak złości, nie było
nienawiści. Była ciekawość. I smutek.
-
Jeden mały symbol. Praktycznie niezauważalny... - Ravnarr pokręcił
głową i prychnął cicho. - Mnie przez kilka lat nie chciała do
siebie dopuścić. Odtrącała mnie na każdym kroku. Byłem jej
przyjacielem, bratem. A zupełnie nie tym chciałem być. - Odwrócił
się gwałtownie. Travis wciąż milczał, nie chcąc przerywać
wyznania. - Chciałem ją mieć. Chciałem, aby była tylko i
wyłącznie moja. - W jego oczach pojawił się ciemnoszary płomień.
- A ty posiadłeś ją w zaledwie kilka dni. Zdobyłeś kobietę, o
którą tyle walczyłem, zdobyłeś kobietę mojego życia bez
żadnego wysiłku, podczas gdy ja nieustannie się starałem. -
Umilkł na chwilę i pokręcił głową. Uśmiechnął się gorzko. -
I jeszcze uratowało ci to życie...
Travis
nie śmiał się poruszyć, widząc gorejące oczy mężczyzny. Jego
głowa wciąż pulsowała tępym, rozsadzającym bólem, a niski,
warczący głos wilka ani trochę nie pomagał.
-
Nie umiem się z niej wyleczyć. Nie umiem się uwolnić. Starałem
się skupić na innych kobietach, na walce, w końcu na rządach. Ale
nic nie potrafiło zagłuszyć tego nieznośnego, cichego pisku
wewnątrz mnie, który wciąż wołał jej imię. Nic nie potrafiło
zabić tego dotkliwego zapachu kwiatów i malin, który wciąż mnie
otaczał. I wiesz co? Choć tak niesamowicie się męczę, choć tak
bardzo mnie to boli, nie potrafię jej znienawidzić. Bo mimo
wszystko wiem, że to wyłącznie moja wina. Nie dawała mi złudnych
nadziei. Nie kadziła słodkimi kłamstwami.
Travis
czuł ból wypływający z Ravnarra wraz z jego słowami. Widział
rozgoryczenie w jego oczach. Smutek wykrzywiający wargi. Złość
znaczącą czoło głębokimi bruzdami. Współczuł mu. Cholernie mu
współczuł, ale jednocześnie gdzieś w głębi siebie odczuwał
przejmująco silną satysfakcję. Lithia była jego. I nie zamierzał
pozwalać, aby to jakkolwiek się zmieniło.
-
Co jest tak pociągającego właśnie w niej? - Wilk potrząsnął
głową i utkwił wzrok w Travisie. - Przecież Vanita jest równie
urodziwa. Zdecydowanie więcej w niej kobiecości. Nie dotyka miecza,
nie ma tak umięśnionych ramion, silnych dłoni. Jest o niebo lepsza
w zdobywaniu mężczyzn, nieustannie kusząca, obnażająca to, co w
niej najatrakcyjniejsze. A jednak to do Lithii wszyscy lgną.
Travis
uśmiechnął się, słysząc racjonalizacje Ravnarra. Doskonale
wiedział, co takiego ma w sobie Lithia. Doskonale wiedział, co tak
pociągało mężczyzn. Co tak pociągało jego samego.
-
Masz rację. Vanita na wielu płaszczyznach mogłaby przewyższać
Lithię. Ale wiesz, czego jej brakuje? Tej nieopisanej odwagi i
zawziętości. Tajemniczości. Bo widzisz, Vanita lubi zdobywać
mężczyzn. Lubi ich prowokować, drażnić. Lithia jest ponad to. To
ją trzeba zdobyć. O jej atencję trzeba się postarać. I właśnie
to tak nas pociąga. Bo o ileż więcej satysfakcji płynie z
posiadania czegoś, co zdobyło się z trudem niż z tego, co miało
się podane na tacy.